czwartek, 17 października 2013

Trochę mi lepiej

        Mam nowy problem.
        - Chyba nawet się domyślam z tego, co widzę.
Naprawdę?
        - Bardzo wychudłaś...

        Oszalałam na dwa miesiące i chociaż teraz widzę, jak bardzo oszalałam, to nie wiem czy to koniec. Mają, w sumie to mamy na to nadzieję... Zaczęłam się odchudzać, bo chciałam się sobie bardziej podobać, nie byłam wtedy idealna. Zaczęło się niewinnie. Spodobało mi się to, bo miałam kontrolę, satysfakcję ze spełnienia swoich celów, motywację i siłę... byłam wcześniej taka zakompleksiona i niepewna siebie. Pewnie wciąż jestem, mam tylko trochę więcej bałaganu w głowie.
         Dzisiaj pod względem jedzenia było lepiej, zgrzeszyłam tylko paczką karmelowych cukierków, ale na pewno nie utyłam od tego dziesięć kilogramów ani nie powinnam się za to pociąć. Mam (miałam) napad, bo mój organizm po tak długim poście i huśtawkach (mało, napad, mało, napad) oszalał...
        Jem pięć posiłków dziennie, jutro zjem sobie małego czekoladowego batonika (albo i nie) i pójdę wreszcie na obiad do babci. Chyba poćwiczę, będę się wtedy lepiej czuła. Pogadałam z mamą, może nie będzie starała się mnie utuczyć. :)
        Pani psycholog powiedziała, że to były początki anoreksji, ale jestem mądrą dziewczyną i mam szansę, żeby w to nie wpaść. Mam zważyć się za dwa tygodnie, chcę mi w ten sposób pokazać, że wcale nie utyję, jeśli będę jeść te pięć posiłków dziennie bez przejadania się i głodowania na zmianę.
        Powinnam też nie czytać o odchudzaniu, nie mieszać się w toksyczne środowiska. Powinnam zapomnieć o obsesji. Nie wiem, czy usunę bloga, chyba na razie nie... naprawdę Was lubię. :)

Mogłaby przyjść już zima, chcę pić kakao albo malinowy kisiel pod kołdrą i oglądać bajki. Jestem dzieckiem, póki mam na to czas.

środa, 16 października 2013

Męczarnia

     Nie mogłam zasnąć do drugiej w nocy, brzuch mnie bolał i w dodatku głowę miałam pełną podłych myśli. Dzisiaj, jeśli chodzi o jedzenie, to przeszłam samą siebie, dobrze, że nie zjadłam ziemi z doniczek i nie zeskrobałam tynku ze ściany... Jesteś taka obrzydliwa, będziesz gruba, jesteś słaba, obleśna. 
      Nie jestem głodna, nie mam nawet na to czasu, bo ciągle jem, mimo że jestem pełna. Wpadłam w ciąg, ale to już drugi dzień, dzisiaj było o wiele gorzej niż wczoraj... Mam nadzieję, że jutro nie zjem niczego słodkiego, tak bardzo nie chcę, więc dlaczego dzisiaj to zrobiłam? Chcę mi się płakać.
       Moja głupia matka się cieszy, w końcu chce, żebym przytyła. Spytała, czy chce frytki na kolację. Odpowiedziałam jej, że nażarłam się dzisiaj czekolady, batona, ciastek, sernika (fuuu), a ona odpowiedziała, że to tylko takie pierdoły. Nie, nie zjadłam tych frytek, o dziwo. Mama powinna dbać o to, żebym jadła regularnie, zdrowo... a nie cieszy się, że wpierdalałam. Popadam ze skrajności w skrajność, myślałam o tym, żeby zrobić jutro głodówkę. Mogłabyś schudnąć jeszcze ze dwa kg. Raczej nie zrobię, nie ma sensu powtarzać tego samego schematu: dieta, obżarstwo, wyrzuty sumienia, kara, dieta, obżarstwo... :(
        Piłam senes, tym razem z dwóch saszetek, bo ostatnio po jednej nic się nie działo, jak znam życie, to teraz też tak będzie.
         Boję się mojej mamy, myślę, że jest głupia... jednego dnia zwierzyłam się jej ze swoich problemów, a ona tylko sprawdza czy jem, reszta przeszła dla niej do porządku dziennego. Mam ochotę zrobić sobie krzywdę. Mogłabym jeść, ale ja się obżeram, dzisiaj nie umiałam tego powstrzymać, to boli, nawet nie czuć smaku, po prostu musiałam zaspokoić to ssanie w żołądku...
          Jestem cholernie zła, najchętniej leżałabym po prostu w łóżku... nie mam nikogo.

Jutro napiszę, jak było u psychologa.

wtorek, 15 października 2013

I need somebody

            Doszłam do wniosku, że skoro jestem beznadziejnie zagubioną, rozhisteryzowaną lub po prostu głupią szesnastolatką, to muszę porozmawiać z kimś mądrym. Nie z mamą, babcią ani głodującą dziewczyną z bloga pro-anorektycznego.Wydaje mi się, że one wszystkie mają skrajny pogląd na tę sprawę. Potrzebuję kogoś obiektywnego.
            Rano zjadłam jogurt, po drodze do szkoły wywaliłam kanapki do mojego ulubionego kosza na śmieci, do którego wywalałam jedzenie od początku roku szkolnego, a w szkole zjadłam batonik owocowy (wzięłam go na wypadek, gdyby udało mi się uniknąć tortu na Dzień Nauczyciela). Zjadłam zatem batonik i tort, na który czekałam wygłodniała, a potem bardzo żałowałam, że tak szybko się skończył... wstyd, jednocześnie kochać jedzenie i go nienawidzić, poczułam do siebie obrzydzenie.
            Bardzo się cieszyłam, że wróciłam do domu już godzinę później, bo znowu byłam wygłodniała, niestety mama miała wolne, więc nici z luźnego jedzenia. Spytałam ją czy musi smażyć obiad, czy nie może mi go po prostu ugotować... Oburzyła się i powiedziała, że teraz to na pewno mi usmaży, że nie powinnam patrzeć na kalorie i w ogóle to jestem za chuda. Pod wpływem wygłodnienia, mimo że zjadłam wcześniej jogurt, batonika i tort (aż trzy posiłki!), coś we mnie pękło. I powiedziałam, że ja wcale nie uważam, że jestem za chuda, że nie chcę przytyć. Potem mama powiedziała, że nie da mi się wpędzić w chorobę. Położyłam się do łóżka i spłynęło mi parę łez, byłam wygłodniała, zmęczona, a przede mną widmo trzech godzin angielskiego... Powiedziałam mamie prawię o wszystkim, o wyrzucaniu jedzenia, strachu... Nie powiedziałam tylko o blogu...
           Może mam rozdwojenie jaźni, podwójną osobowość, cokolwiek... ale raz myślę racjonalnie: nigdy nie miałam nadwagi, ćwiczenia i zdrowe odżywianie wystarczyłyby mi, by zrzucić zbędne kilogramy, dlaczego zaczęłam jeść mało, nienawidzić swojego ciała i bać się jedzenia? Druga ja lubi Anę, lubi destrukcję, siłę jako daje motywacja, przynależność, wspólny cel, tajemnicę... Drugiej mnie chce się płakać, że dzisiaj tyle zjadła, chce się jej wymiotować, uśmiecha się ironicznie, bo wiedziała, że zje za dużo, jak przestanie się głodzić...
            Wracając do myśli przewodniej, w czwartek o 18 mam wizytę u psychologa. Znam tę panią, byłam u niej wakacje, ale nie z powodu odżywiania... Można powiedzieć, że skoro chciałam przestać się odchudzać (pisałam o tym w poprzednim poście) i wrócić do normalnego jedzenia, to gdzie jest problem i po co ta histeria? Otóż, w tak wolnym tempie zaczęłabym jeść normalnie gdzieś w styczniu... pewnie miałabym napady, a po nich głodówki przez wyrzuty sumienia. Pewnie schudłabym jeszcze ze 2-3 kg... Poza tym gadanie mojej rodziny, że jestem za chuda, tak cholernie chciałabym im wierzyć... Dzisiaj zapytałam przyjaciółkę, czy uważa, że za dużo schudłam, uśmiechnęła się ironicznie: szczerze? nie widzę żadnej różnicy... (szmata...) Potem jednak zapytała się ile ważę i uznała, że jednak sporo schudłam... Zważyłam się ponownie, 55 kg.
           Także ja oszalałam... nie wiem, czy jestem szczupła, czy gruba, czy chcę się rzucić na czekoladę, czy umrzeć z wygłodzenia, zaczynam nienawidzić wszystkich i wszystkiego... chcę mi się płakać...
            Mama powiedziała, że nie da mi się wpędzić w anoreksję. Wiem, że przesadziła, bo nie zabrnęłam tak daleko, ale jednak wyrzucanie jedzenia i strach przed nim, to też nie jest normalne...


Niedziela:
1. Jogurt: 110 kcal
2. Kawa z mlekiem: 30 kcal
3. Łyżeczka kukurydzy: 7 kcal
4. Połowa schabowego (205 kcal) + ziemniak (65 kcal) + dziesięć plastrów ogórka ze śmietaną (20 kcal): 290 kcal
5. Deserek Gerber: 104 kcal
6. Śliwka: 25 kcal
7. Łyżeczka kukurydzy: 7 kcal
Razem: 573 kcal
Ruch: poranne brzuszki i przysiady, długi spacer, huśtanie się na huśtawce

Poniedziałek:
1. Zupka chińska: 280 kcal
2. Gruszka: 70 kcal
3. Kawa z mlekiem: 20 kcal
4. Dwa małe kotleciki schabowe bez panierki (ok. 90 kcal) + 1,5 łyżki kukurydzy (25 kcal) + plaster pomidora (3 kcal): 118 kcal
5. 1,5 kostki czekolady: 80 kcal (?)
6. Pół ciastka belvita: 28 kcal
7. Pół wafla ryżowego: 18 kcal
Razem: 614 kcal

Dzisiaj:
Przed pójściem do szkoły: jogurt. W szkole: batonik fitness, kawałek tortu. Obiad po szkole: pięć pierogów, słodzona herbata. Przed angielskim: dwie kanapki z serem, salami i pomidorem, kawa z mlekiem, kawałek sernika i pasek czekolady. Po angielskim, wieczorem: kaloryczne płatki, krówka, marchewka i brzoskwinia.

Mój żołądek doznał szoku. Mama stwierdziła, że pójdzie ze mną na kompromis, chce żebym przytyła pięć kg. Moja racjonalna strona uważa, że 60 przy 172 to idealnie i zdrowo. Tak naprawdę nie wiem, co robić.

Plan na jutro:
Przed szkołą: kanapki z serkiem topionym i pomidorem. W szkole: jogurt, mała słodka bułka. Po szkole: obiad, w zależności, co mama zrobi. Wieczorem, oby coś lekkiego...

Napiszę niedługo, jak było u pani psycholog. Jestem przerażona... i nienawidzę siebie, a mama jest zarówno wsparciem i wrogiem...

P.S. Nie zostawiajcie mnie. :(

sobota, 12 października 2013

Chuda, za chuda czy za gruba?

     W czwartek byłam u babci, choć powiedziałam, że nie chcę, mama przyniosła mi kawałek ciasta. Przez chwilę się wahałam, one naciskały, myślałam o tym, żeby zjeść to ciastko, które na pewno pochłonęłabym bez wyrzutów sumienia kilka miesięcy temu, moje koleżanki ze szkoły, pożeraczki fastfoodów i czekoladowych batoników, też by tak zrobiły. Nie zjadłam, choć spotkałam się z krytyką babci i mamy, nie wzięłam, wypiłam tylko słodzoną herbatę... Powiedziały mi, że jestem za chuda, nie uwierzyłam, nikt oprócz nich tak nie mówi, a to jasne, że najbardziej zależy mi na opinii znajomych, chociaż to nie zbyt mądre. Nie zważyłam się u niej, po tej krytyce stwierdziłam, że to nie najlepszy moment.
      Dzisiaj rano pozwoliłam sobie na Milky Waya, muszę czasem zjeść coś słodkiego, żeby nie mieć później napadów. Potem zjadłam trochę jogurtu z płatkami i po ćwiczeniach stanęłam przed lustrem. Mam płaski brzuch, lekko wystające kości biodrowe, przy których łuszczy mi się trochę skóra, częściowo widoczny kręgosłup (skóra również się łuszczy), nie widać mi żeber, ale nigdy nie chciałam, żeby były widoczne... Nogi też mam chyba szczuplejsze, choć uda wciąż wydają mi się masywne. Spodnie ze mnie lecą, a w nie obcisłych bluzkach wyglądam jak w namiocie. Ważyłam się rano. Moja waga twierdzi, że ważę 56 kg z tendencją do 55. Teraz myślę, że jestem chuda i powinnam zacząć powrót do normalności. W tym tygodniu 600 kcal, w następnym 700, za dwa może 800 i tak do 1000, przy ćwiczeniach, spacerach i basenie, rzecz jasna. Zdrowo... Myślę tak teraz, jutro może znowu stwierdzę, że jestem za gruba... albo, że nie za gruba, ale po prostu jeszcze nie wystarczy... że inni na pewno nie uważają jak mama i babcia. Ostatnio, gdy chciałam jeść normalnie miałam napady... Powrót do normalnych bilansów trzeba kontrolować jeszcze bardziej niż samo chudnięcie. Bardzo się boję, ale spróbuję. Przede mną tydzień 600 kcal, a już we wtorek czeka mnie coś strasznego - tort na dzień nauczyciela... Mogłabym nie iść do szkoły, żaden problem, ale muszę zapłacić składki... Może uda mi się nie zjeść, a może zjem tylko trochę... ale tort na pewno ma dużo kcal i jak się zmieścić w 600...
          W dodatku coś mi się stało z nogą, od dwóch dni mam zesztywniały mięsień w udzie, masaż, ćwiczenia i ciepła woda nie pomogły. Jeżeli nadal tak będzie, to pójdę w poniedziałek do lekarza.
Słabo mi... :(

Czwartek:
Bilans: 
1. Jogurt: 104 kcal 
2. Kanapka z pasztetem: chleb ma 70 kcal, pasztet ok. 120 (?): ok. 200 kcal 
3. Pół banana: 57 kcal 
4. Dwie-trzy łyżki bigosu: 112 kcal 
U babci: 
Słodzona herbata (nie wiem, ile mama wsypała cukru), dwa małe kawałki banana. Jeszcze potem w domu trochę sałatki, z której powybierałam głównie kukurydzę, trochę pomidora i jakiejś zieleniny bez majonezu + wafel ryżowy i ta śliwka. 

Piątek:
1. Kakao: 78 kcal
2. Jogurt + marchewka: 116 kcal
3. Jajko na twardo (90 kcal) + kromka chrupkiego chleba (20 kcal) z łyżeczką miodu (39 kcal): 149 kcal
4. Kawa z mlekiem: 30 kcal
5. Pół banana (57 kcal) + łyżka płatków (ok. 20 kcal) + śliwka (25 kcal): 102 kcal
Razem: 475 kcal
Ruch: Tylko krótki spacer

Sobota:
1. Baton Milky way: 98 kcal
2. Mniej niż połowa jogurtu pitnego z łyżeczką otrębów i płatków owsianych, żurawiną: 90 kcal
3. Kawa: 20 kcal
4. Połowa banana: 57 kcal
5. 1/3 puszki kukurydzy: 76 kcal
6. Deserek Gerber: 52 kcal
7. Kanapka z serkiem topionym i pomidorem: 75 kcal
8. Połowa banana: 57 kcal
9. Garść bobu (53 kcal) + łyżeczka kukurydzy (7 kcal): 60 kcal
Razem: 585 kcal
Ruch: 38 min. ćwiczeń


Chciałabym, żeby była już zima. Święta w moim domu nie są jakimś cudownym przeżyciem, ale śnieg, piękne bajki w telewizji... lubię.

Może dodam swoje zdjęcia.


środa, 9 października 2013

Paskudny październik

      W niedzielę jadłam obiad z mamą i wypluwałam ziemniaki do herbaty. Beznadziejny sposób na uniknięcie jedzenia, cały czas się stresowałam, czy się zorientuje... na szczęście tak się nie stało. Poza tym weszła do pokoju, jak ćwiczyłam i spytała, czy boje się przytyć. Ostatnio zaliczyłam parę napadów paniki, tych rozstajów "jeść normalnie czy nie?" i powiedziałam jej, że boje się jeść... Wtedy postanowiłam przestać, jakiś głos rozsądku podpowiadał: przecież masz prawidłową wagę. I właśnie przez ten głos następnego dnia miałam napad, gdy nachodzi mnie myśl, żeby przestać się wygłupiać, to natychmiastowo łamie się jakaś bariera i zaczynam pochłaniać, a przecież to wcale nie jest normalne, przez to mogę przytyć! 
Jakoś zbywam moją mamę, czasami jest trudno, ale daję radę.
         Przez kilka dni jadłam 500-600 kcal, wczoraj znowu zawaliłam i zjadłam wieczorem parę krówek i owoców wyszło ponad 1000, dlatego dzisiaj postanowiłam się ukarać. Na razie zjadłam 222, do wieczora nie zamierzam zjeść więcej niż 300 coś. Jutro nie wiem, ale na pewno będę się ograniczać.
         We wtorek przed geografią umierałam z głodu, a że myśli nie tuczą, to zaczęłam rozmawiać z moją przyjaciółką o słodyczach i ogólnie jedzeniu. To działa raczej mało motywacyjnie, ale czasem tak mam, że mogę najeść się widokiem, zapachem... To sobie rozmawiałyśmy i w którymś momencie moja przyjaciółka wypaliła, że w sumie nie powinnam o tym gadać, bo jestem na diecie. I właśnie w tamtej chwili naszła mnie taka myśl, że ona ani razu nie powiedziała mi, że schudłam albo coś się we mnie zmieniło. Przypomniała o diecie, czyli sądzi, że nadal jestem za gruba? A może po prostu wie, że się odchudzam i dlatego mnie "wspiera"?
          Albo naszła mnie jesienna chandra, albo nie wiem... Wszystko jest szare, nudne i nic mnie nie cieszy. Ludzie bywają mili, radośni, uśmiechnięci, ale co z tego skoro, nie zostawiają w moim życiu śladu po sobie? To moją przyjaciółkę pozdrawiają starzy znajomi, to do niej dzwonią... Jestem wyblakłą plamą na zdjęciu. Moja mama dużo pracuje, powinnam się cieszyć, bo mam większy luz z jedzeniem, ale czasem nie lubię być sama w domu, chcę, żeby się ktoś kręcił, rozmawiał, śmiał... chociaż nawet jak jest, to albo rozmawia z koleżanką przez telefon, albo siedzi na facebooku (moja mama przez to kompletnie zdziecinniała, woła mnie z drugiego pokoju, jak nie może się zdecydować, które zdjęcie wstawić, a gdy nie mieliśmy internetu, ciągle tylko o tym gadała i kipiała ze złości). Także moja mama znajduje się w jakimś swoim świecie i nawet nasze rozmowy polegają na gadaniu o niczym. Czuję się samotna. Babcia już wróciła i jutro do niej idę, zważę się u niej i mam nadzieję, że poradzę sobie z ewentualnym jedzeniem, którym nas poczęstuje. Jutro na wuefie mam basen.

Niedziela:
1. Owsianka: 152 kcal
2. Kawa: 20 kcal
3. Marchewka: 6 kcal
4. Gotowane udko z kurczaka (230 kcal) + plastry pomidora (30 kcal) + trochę ziemniaka (20 kcal): 280 kcal
5. Wafel ryżowy: 36 kcal
Razem: 494 kcal
Ruch: 50 min. ćwiczeń + spacer

Poniedziałek:
1. Nektarynka ufo: 43 kcal
2. Marchewka (12 kcal) + parówka (125 kcal): 137 kcal
3. Pierogi z jagodami: 263 kcal
4. Kawa: 20 kcal
5. Krówka: 40 kcal
6. Jogurt naturalny: 70 kcal
Razem: 573 kcal
Ruch: 40 min. ćwiczeń

Wtorek:
Dużo...

Środa:
1. Kanapka z serkiem topionym: 80 kcal
2. Dwie kromki chrupkiego pieczywa + dwie śliwki węgierki: 52 kcal
3. Jogurt naturalny z łyżeczką kakao: 90 kcal
4. Jogurt + wafel ryżowy: 138 kcal
Razem: 360 kcal
Ruch: Spacer + pół godziny ćwiczeń


Jestem zbyt leniwa, powinnam się więcej uczyć. ;<
Pozdrawiam, wiele dla mnie znaczycie.





sobota, 5 października 2013

Ognisko

          Byłam dzisiaj na ognisku ze starą klasą z gimnazjum. Oczywiście przyszło tylko siedem osób, oprócz tego parę towarzyszących. Na początku mi się nie podobało, bo ja chyba w ogóle nie za bardzo lubię ludzi... Jestem nieśmiała, czuję się nieswojo, mało się odzywam, a oni mi to wypominają, mówiąc ironicznie jaka to ja jestem rozrywkowa i patrzą się, jakby oczekiwali jakiejś reakcji. Reaguję, jestem na tyle kontaktowa, by coś tam odpowiedzieć, ale to nie to, co ich satysfakcjonuje... Taki los szarej myszki. Oczywiście mam taką swoją grupkę, w której potrafię być rozgadana i szalona, ale to nie samo co wieczna pewność siebie.
          Dzisiaj pierwszy raz od trzech dni mogę zasnąć z poczuciem, że nie zawaliłam... wczoraj na noc też się obżarłam, potem wpiłam Senes, to przeczyszczacz, więc liczyłam na jakiś poranny maraton, ale tylko trochę pobulgotało mi w brzuchu, nic poza normalnością. Nie będę już więcej tego brała, nie chodzi o to, że nie podziałał, ale naczytałam, że to straszny syf, który szkodzi zdrowiu. To w końcu nic odkrywczego, nie bierze się leków bez wyraźnej potrzeby...
          Oprócz poniższego bilansu wypiłam jedno piwo na ognisku. W czwartek znowu idę na basen, tym razem z klasą w ramach wuefu. W środę być może będę u babci, to się zważę, ona ma dokładniejszą wagę. Pisałam już wcześniej, że moja dodaje cztery kilogramy (wiem, bo sprawdzałam to z wagą w szkole i u babci, na których zawsze jestem lżejsza) i to takie frustrujące myśleć, czy rzeczywiście się jest lżejszym niż podaje waga, czy nie?

Bilans:
1. Jogurt naturalny z łyżeczką otrębów owsianych: 125 kcal
2. Kawałek lasagne: 216 kcal
3. Dziesięć ogórków korniszonów + dwa wafle ryżowe: 92 kcal
4. Kawa: 20 kcal
Razem: 453 kcal
Ruch: 45 min. ćwiczeń


Trzymajcie się!





piątek, 4 października 2013

Czerwona bransoletka

          Wyrzuciłam dzisiaj sporo jedzenia, byłam dwie godziny na basenie i zamierzam jeszcze poćwiczyć przynajmniej pół godziny. Założyłam czerwoną bransoletkę, którą miałam od dawna, ale oczywiście na początku nie nosiłam jej w tym celu, co teraz. Kupiłam Senes. Niedługo się zważę i napiszę, jak mi idzie. Przepraszam, że tak krótko i jakoś mało składnie, ale jestem zmęczona i mam wszystkiego dość. :(

Bilans:
1. Jogurt: 93 kcal
2. Bułka maślana + banan: 259 kcal
3. Kawa: 30 kcal
4. Flądra: 150 kcal
5. Jogurt: 93 kcal
6. Kotlet: 78 kcal
Razem: 698 kcal
Ruch: 1,5 h basenu + ćwiczenia



Trzymajcie się!


czwartek, 3 października 2013

Nie wiem, co robić

             Od jakiegoś czasu walczę sama ze sobą, głos rozsądku kłóci się z chęcią utraty wagi... W środę znowu usłyszałam od mamy, że jestem za chuda i wyszłam z domu pełna determinacji, co do dalszego odchudzania, myślałam o tym, że nic mnie nie powstrzyma. W sklepie kupiłam sobie wafle ryżowe, czerwoną herbatę (na wielu blogach czytałam, że pomaga w spalaniu tłuszczu) i gumę do żucia. Około godziny później wracałam już z biblioteki z ogromnym mętlikiem w głowie, od paru tygodni myśli, że ważę prawidło i nie powinnam się już głodzić mieszały się z głosem... Any (?) Na jakiś czas głos rozsądku przejął dowodzenie, zastanawiałam się nad tym, czy aby nie zacząć jeść normalnie i zdrowo, jak każda nastolatka od czasu do czasu pozwalałabym sobie na słodycze, ale pilnowałabym, aby nie przejęły nade mną kontroli. Czułam, że muszę z kimś porozmawiać... W realnym życiu nie mam nikogo takiego, dlatego z prośbą o radę zwróciłam się do dziewczyny, z którą piszę od dwóch lat. Bardzo mądrze poradziła mi, że powinnam przestać, bo głodzenie się i wyrzucanie jedzenia nie jest normalne... Zgodziłam się z tym. Potem o odchudzaniu powiedziałam mamie i przyznałam, że boję się przytyć, boję się jeść... nie wspomniałam o blogu, anie i wyrzucaniu jedzenia. Nie wydawała się przerażona, powiedziała tylko że nie powinnam się bać, jestem wręcz za chuda i powinnam trochę przytyć. Myśl o przytyciu mnie przeraziła, ale powrót do normalności okazał się kuszący. Umówiłyśmy się z mamą, że nazajutrz pójdziemy na lody... Jeszcze tego dnia zjadłam za dużo...
              Dzień lodów, czyli dzień dzisiejszy, skończył się pucharkiem lodów z bitą śmietaną, czekoladą karmelową, batonikiem i kotletami sojowymi, które z panierką jajeczną na pewno był bombą kaloryczną. Wielkie obżarstwo, wielki ból brzucha, wielki dyskomfort, próba wymiotów, dwa kubki czerwonej herbaty...
              Jutro znowu wyrzucę jedzenie, pozbędę się tych kotletów, słodkich jogurtów i batonika... Ustalę sobie pięć lekkich posiłków dziennie, nie mogę się głodzić, bo to prowadzi do napadów i dziwnych skrajności... Idę jutro na basen, poćwiczę...
               Cholernie się boję, bo nie wiem czego chcę... Czy chcę jeść i żyć normalnie, czy chcę tracić na wadzę? Aktualnie przychylam się do tego drugiego. Wstyd mi bardzo, chcę mi się płakać. Najpierw doprowadzę się do jako takiej równowagi psychicznej, poczekam aż uczucie przejedzenia minie... Chciałabym nie myśleć o jedzeniu, nie być głodna przed uczuciem głodu, nie pragnąć niczego poza chudością... Boję się, bo jestem sama i nikt nie może mnie uratować...
                Co mi radzicie? Myślę o tym, żeby kupić sudafed... Co o tym myślicie?
                         

Bilans z niedzieli:
1. Kanapka z serkiem twarogowym: 102 kcal
2. Udko gotowane (230 kcal) ogórki (10 kcal) połowa ziemniaka (25 kcal): 265 kcal
3. Kisiel: 110 kcal
4. Mleko z płatkami: 150 kcal
5. Jabłko: 50 kcal
6. Mandarynka: 27 kcal
Razem: 704 kcal
Ruch: 45 min. ćwiczeń

Bilans z poniedziałku:
1. Jogurt: 110 kcal
2. Kanapka z serkiem twarogowym: 179 kcal
3. Połowa wafla ryżowego: 19 kcal
3. Gotowane udko z kurczaka + kromka chrupkiego pieczywa: 156 kcal
4. Kawa: 25 kcal
Razem: 489 kcal
Ruch: Troszkę brzuszków

Wtorek:
1. Jajko na twardo (90 kcal) + kromka chrupkiego chleba (20 kcal) = 110 kcal
2. Jabłko: 94 kcal
3. Jajecznica: 216 kcal
4. Czekoladka: 40 kcal
Razem: 460 kcal

Środa:
Dzień obżarstwa

Czwartek:
Dzień obżarstwa

sobota, 28 września 2013

Oddycham

          Czuję się już trochę lepiej, mniej jem i zaczęłam w końcu ćwiczyć. Nastawienie mamy do mojej sylwetki ciągle się zmienia. Naopowiadałam jej, że się sobie podobam, bo tłuszcz mi się nie wylewa, brzuch bardziej płaski, to pokiwała głową ze zrozumieniem. Następnego dnia, gdy sprawdzałam, jak wyglądam w lustrze, znowu podeszła i zaczęła się ta sama śpiewka, że to wszystko się skończy. Wkurzyłam się i trochę na nią nawrzeszczałam. Nie boję się jej, może sobie gadać, wiem, że niczego nie zrobi, bo jestem zbyt silna i zbyt przebiegła. Niech myśli, że jem. Wszystkie słodkie bułki, które kupuje mi do szkoły, wyrzucam po drodze, kaloryczne obiady albo wylewam, albo chowam i później wyrzucam. Wiem, że to okrutne i egoistyczne, ale przecież nie mogę tego jeść...
         Po za tym moja sytuacja jest dosyć wygodna; tata pracuje w innym mieście, więc przyjeżdża do domu co jakiś czas, mama dwa razy w tyg. pracuje cały dzień, ja mam trzy razy w tyg. zajęcia dodatkowe. Gorzej będzie, gdy wróci babcia i moja mama połączy z nią siły... tego należy się bać!

Bilans z piątku:
1. Kawa - 30 kcal
2. Marchewka - 6 kcal
3. Makrela wędzona - 221 kcal
4. Zupka chińska - 290
Razem: 547 kcal
Ruch: 1h ćwiczeń

Bilans dzisiejszy:
1. Kawa - 25 kcal
2. Płatki z mlekiem - ok. 280 kcal
3. Dwie śliwki węgierki - 12 kcal
4. Warzywa na patelni - 150 kcal
5. Jabłko - 50 kcal
6. Połowa jogurtu i śliwka węgierka - 51 kcal
Razem: 568 kcal
Ruch: 48 min. ćwiczeń


W samokontroli siła! Co sądzicie o nowym szablonie?
Trzymajcie się chudo! ;)

czwartek, 26 września 2013

Kryzys i nowy plan działania

          Jest źle, miałam pierwszy napad, ale chyba powinnam zacząć opowiadać od początku, prawda? Przez ostatnie trzy dni nie miałam internetu, dramat, zero dostępu do tabel kaloryczności, blogów, Was przede wszystkim... ale już jestem! Wczoraj byłam na rajdzie, było ognisko, ale nic nie zjadłam, tylko swoje marchewki.
           Dzisiaj zastanawiałam się nad tym, co robię. Czy lepiej jeść jak normalny człowiek, nie licząc kalorii i nie głodząc się, tylko leżeć przed telewizorem i pochłaniać ulubioną czekoladę i chipsy? Żeby było tak, jak dawniej, kiedy śpiąc u koleżanek, całą noc jadłam z nimi słodycze... Na ogniskach kiełbasa z ketchupem. Ze znajomymi lody i pizza. Wszyscy wokół jedzą, wszyscy wokół są szczęśliwi, a nie głodni... i ja też nie dawno taka byłam. Nie przejmowałam się zbytnio, jęcząc, że jestem gruba, jadłam wszystko i nie myślałam o kaloriach. Tak, byłam szczęśliwa, ale czy na pewno?
            Nie byłam wielorybem, ważąc te 63-65 kg przy 172 cm, ale miałam lekko wystający brzuch, boczki, tłuste ramiona i uda... Chodziłam na plażę i basen, zawsze czując się niepewnie. Porównywałam do szczuplejszych. Choć nie przestrzegałam żadnej diety, ciągle myślałam o tym, żeby schudnąć. W braku samoakceptacji nie ma miejsca na szczęście, są tylko antydepresanty, czyli czekolada i inne słodycze. Nie, nie byłam szczęśliwa.
            Teraz się męczę, ale jestem znacznie szczuplejsza... na tyle, że wszystkie spodnie mi spadają z tyłka i musiałam wybulić od mamy kasę na leginsy.
             I zastanawiałam się dzisiaj cały dzień nad tym, co warto, a co nie... Przyszłam ze ślubowania i zaczęłam pochłaniać, wszystko po trochu: czekoladki z bombonierki, chipsy, lody, płatki, ciastko... fuj. Brzuch boli mnie z przejedzenia...
              Nie jestem w stanie stwierdzić, czy rzeczywiście wiem, czego chcę... Czy wolę być gruba i nieszczęśliwa, czy może chuda i nieszczęśliwa? Najchętniej nie jadłabym wcale, ale głód mnie dusi, sprawia, że zaczynam myśleć o jedzeniu, liczyć kalorie, męczyć się...
               Chcę być chuda, drobna, lekka, nosić zwiewne sukienki. Mdli mnie, próbowałam zwymiotować, ale mi się nie udało... może i dobrze. Czuję obrzydzenie.

Będę silniejsza niż kiedykolwiek?
Regularny rozkład posiłków, ćwiczenia, motywacja, Wy, bo Wy mnie rozumiecie?



niedziela, 22 września 2013

Rezygnacja

     Zrezygnowałam z sgd po pierwszym dniu... Najpierw przekroczyłam limit 300 kcal o 41, bo myślałam, że kotlety sojowe mają mniej kalorii. Potem się zaczęłam zastanawiać, czy to znaczy, że muszę powtórzyć ten dzień, czy po prostu spalić te kalorie. W końcu pomyślałam, żeby w ogóle zrezygnować z tej diety, bo po co mi takie małe bilanse, skoro chcę schudnąć tylko trzy kilogramy.
      Stwierdziłam, że rezygnuję i będę jeść 500 dziennie... a potem trochę podjadłam i w końcu wyszło mi 753. Choć mam ogromne wyrzuty sumienia, że nie udało mi się zrobić czegoś, co sobie zaplanowałam, to tak chyba będzie rozsądnie i zdrowiej. Będę jeść 500-600 kcal.
      Czuję się strasznie, już nawet nie chodzi o dietę, tylko mam bardzo czarne myśli. Jakby mnie już nie miało spotkać nic dobrego, jakbym na to nie zasługiwała. Nienawidzę siebie, bo nic nie potrafię, nie mam żadnych osiągnięć... Jest szaro, będzie szaro, będzie nudno! Ludzie są albo obojętni, albo niemili. Nie dzieje się nic wyjątkowego.

Bilans:
1. Jajko - 78 kcal
2. Kawa - 30 kcal
3. Banan - 114 kcal
3. Pięć kotletów sojowych - 389 kcal
4. Kostka czekolady - 50 kcal
5. Marchewka - 12 kcal
6. Płatki - 80 kcal
Razem: 753
Ruch: Tylko 15-minutowe cardio




sobota, 21 września 2013

Skinny Girl Diet

            Przeziębiłam się, boli mnie gardło i mam katar, ale szczęście w nieszczęściu jest takie, że straciłam trochę apetytu. Mama na dodatek przestała się czepiać, być może zdarzyło się coś, co odwróciło jej uwagę, a ja o tym nie wiem...
            Mamy sukces, ważę 58 kg, czyli cel pierwszy osiągnięty. Teraz brnę do drugiego, oby się udało. Do tego postanowiłam przejść na jakąś inną dietę, bo to moje 600 kcal dziennie jest bardzo monotonne. Zdecydowałam się na sgd.

Bilans z piątku:
1. Płatki - 90 kcal
2. Kanapka z twarożkiem - 160 kcal
3. Brzoskwinia - 44 kcal
4. Gorący kubek - 100 kcal
5. Ciastko belvita - 57 kcal
6. Kawa - 30 kcal
7. Garść płatków musli - 40 kcal
Razem: 471 kcal
Ruch: 35 min. ćwiczeń (wreszcie ruszyłam dupę!)

Bilans z soboty (pierwszy dzień sgd) :
1. Warzywa na patelni - 145 kcal
2. Kawa - 20 kcal
3. Gorący kubek - 60 kcal
4. Dwie kromki chrupkiego pieczywa - 40 kcal
5. Jogurt - 105 kcal
Razem: 370 kcal/400 kcal
Ruch: Zero, kuruję się pod kołderką.

Trzymajcie się chudo! ;*

czwartek, 19 września 2013

Komplikacje

           Kiedy wczoraj po szkole mama powiedziała mi, że za bardzo zeszczuplałam, zaczęłam się bronić: "Przesadzasz...", "Przecież ważę 62 kg" (kłamstwo). Jakoś udało mi się ją zbyć i stwierdziłam, że będę miała przynajmniej dwa tygodnie spokoju, gdy dzisiaj rano znowu wypaliła: Jesteś za chuda, powinnaś przytyć dwa kg, trzeba Cię podtuczyć. Doszło do mnie, jak łatwo się odchudzać, kiedy nikt o tym nie wie albo nie zwraca uwagi... Nawet słowa: "Oprócz Ciebie nikt mi nie mówi, że jestem za chuda!", nie podziałały...
           Chcę schudnąć jeszcze przynajmniej trzy kg i mam gdzieś, czy to się komuś podoba, czy nie. Nie wyglądam jak mizerna anemiczka, ona po prostu przesadza, bo w naszej rodzinie lubi się osoby "puszyste".
            Trzeba będzie zacząć sprawiać pozory. Nie lubię chować i wyrzucać jedzenia, ale jestem do tego zmuszona...

Bilans z wtorku:
1. Kanapka z jajkiem - 155 kcal
2. Kawa - 37 kcal
3. Batonik owocowy - 159 kcal
4. Trzy pierogi z kapustą i grzybami - 204 kcal
5. 100 g sałatki - 32 kcal
Razem: 587 kcal
6. Trzy rzodkiewki - 12 kcal
7. Trzy żelki - kcal ?
8. Trufla czekoladowa (!!!) - 40 kcal
Razem: 639 kcal Bilans niezaliczony!

Bilans ze środy:
1. Płatki musli - 179 kcal
2. Batonik owocowy - 90 kcal
3. Trzy rzodkiewki - 12 kcal
4. Gorący kubek - 70 kcal
5. Jogurt - 85 kcal
6. Ciastko belvita - 57 kcal
7. Kawa - 37 kcal
8. Nektarynka - 55 kcal
Razem: 585 kcal
Ruch: Spacer

Bilans z czwartku:
1. Batonik owocowy - 176 kcal
2. Banan - 114 kcal
3. Trzy pierogi - 204 kcal
4. Kawa - 20 kcal
5. Sałatka - 50 kcal
Razem: 564 kcal

Powody, dla których warto się odchudzać:
1. By podczas przebierania się na w-f nie patrzeć z zazdrością na chude koleżanki.
2. Bo, gdy pozwolę sobie na zbyt wiele, znowu będę za gruba.
3. Żeby kupować ciuchy w mniejszym rozmiarze.
4. Żeby nie musieć płakać nad swoimi wystającymi boczkami, brzuchem i tłustymi udami.
5. Po to, by nikomu nie zazdrościć.
6. Kiedy dojdę do punktu wyjścia (wagi początkowej), znowu będę musiała się odchudzać, a po co męczyć się dwa razy albo, nie daj boże, ważyć jeszcze więcej niż kiedykolwiek?
7. By nie wychodzić grubo na zdjęciach.
8. Będę mogła chodzić bez skrępowania na plażę.
9. Dzięki temu, że rzadko jem słodycze, lepiej mi smakują, kiedy pozwolę sobie na nie raz na "ruski rok".
10. Bo codzienne opychanie się świństwami jest obrzydliwe.
11. Dzięki temu mam kontrolę nad przynajmniej jedną sferą mojego życia.
12. Kobiecie krągłości to nie to samo, co wylewający się tłuszcz i cellulit.


W szkole wychowawczyni podchodziła do nas, chcąc zasięgnąć informacji o naszym zdrowiu i wynikach w nauce.
- Uzdolnienia? - spytała.
- y... chyba brak - odpowiedziałam nieco zażenowana. 
- No cóż, zdarza się. - Postawiła kreskę. - A ty T. ?
- Chyba też... - powiedziała moja przyjaciółka.
- Niemożliwe, ty?!

Zapałałam nienawiścią... Kwiaty przykryte przez chwasty zrozumieją.

poniedziałek, 16 września 2013

Depresyjnie...

            Nie lubię rano wstawać. Jest zimno i w zasadzie tylko dlatego, że w brzuchu burczy mi z głodu robię to tak szybko. Śniło mi się, że lawirowałam między półkami, przeglądając różne pyszne czekolady, a na sam koniec zjadłam tonę ciastek. Miałam potem ogromne wyrzuty sumienia, obudziłam się zdenerwowana, aż w końcu uświadomiłam sobie, że to tylko głupi sen, a ja tak naprawdę nic nie zjadłam.
             Kupiłam sobie dzisiaj pare owocowych batoników, jutro wezmę jeden do szkoły w zastępstwie za kanapkę. Oprócz tego chyba kupię jednego Milky waya i zjem sobie w niedzielę, podobno mają 100 kcal, jeżeli tylko nie zaburzy mi bilansu 600 kcal dzienne, to nic się przecież nie stanie.
              Ogólnie cały dzień byłam głodna. Rano, bo przecież wieczorem nic nie jadłam. W szkole, bo rano zjadłam tylko banana. Po szkole, bo w szkole zjadłam tylko kanapkę. W domu, bo nie najadłam się samym gorącym kubkiem i ciastkiem na obiad. Wieczorem, bo trochę płatków mi nie wystarczyło. Także leżę teraz głodna, pijąc miętę i czekam na ranek, żeby znowu wstać i z gęsią skórką wparować do kuchni. Potem będę liczyć lekcje do końca, patrzeć na moich rówieśników i wracać do domu w tę szarą pogodę.
               Jestem w głębokim smutku, kawa nie zmieściła mi się do bilansu... Poza tym absolutnie nie chcę mi się ćwiczyć, a to źle...

Bilans z niedzieli:
1. Jajko - 78 kcal
2. Kromka chrupkiego pieczywa - 20 kcal
3. Śliwka węgierka - 6 kcal
4. Kawa - 37 kcal
5. Gotowane udko z kurczaka + sałatka + ziemniak - 336 kcal
6. Jogurt - 85 kcal
7. Łyżka suszonej żurawiny - 38 kcal
8. Śliwka węgierka - 6 kcal
Razem: 606 kcal
Ruch: Trochę brzuszków

Bilans dzisiejszy:
1. Banan + śliwka węgierka - 120 kcal
2. Kanapka z szynką i szczypiorkiem - 190 kcal
3. Gorący kubek - 60 kcal
4. Ciastko belvita - 57 kcal
5. Pół szklanki mleka 0,5% z płatkami musli - 152 kcal
6. Połówka pomidora - 13 kcal
Razem: 592 kcal
Ruch: Tylko w-f

Trzymajcie się chudo. Do piątku. ;*


sobota, 14 września 2013

Już dobrze

     Już się uspokoiłam. Moja równowaga psychiczna prawdopodobnie wróciła do normy. Tak jak mówiłam, na dniu integracyjnym zjadłam jeden kawałek pizzy z sosem i oprócz tego napiłam się trochę gazowanego, ale nawet nie wiem, co to było, więc trudno mi stwierdzić ile miało kalorii. Później dostałam zaproszenie od babci na obiad, ale odmówiłam, mimo że ugotowała rybę, którą kocham. Poza tym w domu mamy chipsy, dwa rodzaje ciasta i lody śmietankowo - czekoladowe, ale trzymam się dzielnie.
      Dzisiaj byłam na zakupach, przymierzałam ciuchy i stwierdziłam, że muszę być silna. Jestem na dobrej drodze. Kupiłam sobie dwa swetry i buty.
       Wydaję mi się, że jem za dużo. Od poniedziałku postaram się nie przekraczać 600 kcal dziennie.

Bilans z czwartku:
1. Dwie kanapki z wędliną - 174 kcal
2. Krówka - 40 kcal
3. Bułka kupiona w szkolnym sklepiku - 284 kcal
4. Smażona pierś z kurczaka - 130 kcal (?)
5. Kawa - 37 kcal
6. Jogurt - 100 kcal
Razem: 765 kcal
Ruch: Jakieś ćwiczenia, ale nie pamiętam już dokładnie.

Bilans z piątku:
1. Płatki - 260 kcal
2. Jeden kawałek pizzy - 365 kcal
3. Kawa - 37 kcal
4. Nektarynka - 55 kcal
5. Garść suchych płatków - 50 kcal
6. Nektarynka - 55 kcal
Razem: 822 kcal
Ruch: 40 min. ćwiczeń

Bilans dzisiejszy:
1. Dwie kromki chleba razowego z miodem - 316 kcal
2. Warzywa na patelni - 108 kcal
3. Kawa - 37 kcal
4. Banan - 114 kcal
5. Jogurt - 85 kcal
6. Garść sucharków - 30 kcal
Razem: 740 kcal
Ruch: 50 min ćwiczeń + krótki spacer


Pozdrawiam Was. Do poniedziałku. ;*


środa, 11 września 2013

Byłabym normalna

           Gdybym mieszkała w bloku i wokół miała milion koleżanek, z którymi wychodziłabym na osiedle, pewnie byłabym normalna. Gdybym chodziła kiedykolwiek na randki, pewnie byłabym normalna. Gdybym nie bała się chodzić na wesela, dyskoteki i imprezy i lubiła tańczyć, pewnie byłabym normalna. Gdybym była dobra chociaż z jednego przedmiotu, chodziłabym na konkursy i pewnie byłabym normalna. Gdybym była mniej tępa i lubiła się uczyć, pewnie byłabym normalna. Gdybym nie miała tylu kompleksów i niskiej samooceny, pewnie byłabym normalna. Gdyby mój tata pracował w moim mieście i nie przyjeżdżał tylko na weekendy (czasami rzadziej) i do tego potrafiłby ze mną rozmawiać, pewnie byłabym normalna. Gdybym nie uważała babci i matki za osoby głupsze ode mnie, które w żaden sposób nie są w stanie mnie zrozumieć, pewnie byłabym normalna. Gdybym nie bała się obsesyjnie wyzwań i porażek, pewnie byłabym normalna. Gdybym nie przyjaźniła się z tą osobą, z którą się przyjaźnie, być może byłabym normalna. Gdybym się nad sobą nie użalała, nie trwała w marazmie i nie wyżłobiła sobie z tego powodu pilniczkiem czerwonej kreski koło żyły, pewnie byłabym normalna. Nie pójdę na razie do psychologa, bo mama nie ma kasy, a kolejka do darmowego sięga przyszłego roku. Zresztą nawet nie wiem, jak miałby mi pomóc, bo mimo że zrobił mi testy na inteligencję, ja i tak wciąż uważam, że jestem głupia. Chcę mi się płakać, ale nie mogę, pewnie nawet nie mam powodu. Gdybym miała trzynaście lat, to pewnie byłoby normalne, ale nie mam...
          Z tym konkursem wyszło głupio. Zwykła złośliwość losu... W niedzielę wysłałam maila do polonistki (mamy z nią taką formę kontaktu), napisałam w nim, że chciałabym wziąć udział w konkursie. Mail nie dotarł, jak dowiedziałam się dwa dni później. Zostałam po lekcji i ona zaproponowała, że tym razem do mnie napiszę, zostawiłam adres i nie napisała. Może po prostu zapomniała, bo nauczycielki tak mają, tylko że ja już się zdążyłam rozmyślić i zacząć wahać w międzyczasie. Tchórze tak mają, jeśli chcą podejmować odważne decyzje, muszą działać szybko, a mi się wszystko popieprzyło i to nawet nie przeze mnie, bo mail wysłałam itp. Teraz w zasadzie też mogę zostać po lekcji i powiedzieć o co mi chodzi, tylko już nie jestem pewna, czy chcę. Chyba wolę wracać po 6/7 godzinach do domu i patrzeć przez okno, jak na dworze robi się coraz ciemniej. Poza tym lubię kawę, to taki czasoumilacz, chociaż bez cukru, to już nie to samo... Powiedziałam T. (przyjaciółce) o konkursie, ale nawet nie pociągnęła tematu, gdyby spytała, jaki temat, powiedziała idź i spróbuj, uśmiechnęła się, być może bym to zrobiła, ale w naszym przypadku, to tak nie działa. To ja ją pocieszam i wspieram, a ona tylko mi towarzyszy...
         Czasami w niedzielę zastanawiam się nad tym, jakie przyjemności spotkają mnie w tygodniu: miały być zakupy, bo już nie mam w czym chodzić, miał być obiad u babci (nawet jej specjalnie nie lubię, ale mój kot ma pchły, dlatego jego towarzystwo przestało mi wystarczać), a zostało nic. Nawet deszcz pada. Mogłaby być już zima, lampki, choinki i święta. Nie, żeby święta w moim domu były magiczne czy ciepłe - nic specjalnego. Nie ma tłumu dzieci, miłej atmosfery, itp., ale te wszystkie bajki i mikołaje kojarzą mi się z dzieciństwem, a wtedy, mimo wszystko, chyba było jakoś raźniej.
         Na koniec dodam jeszcze, że jedyną rzeczą, nad którą mam kontrolę, jest odchudzanie. Wcale nie jest tak trudno nie jeść, kiedy ma się zły humor. Jak jestem na siebie wściekła, to lubię się w ten sposób karać...
         Kończę już te żałosne wywody, mam nadzieje, że następny razem napiszę coś mądrzejszego i bardziej normalnego oraz weselszego.

Bilans wczorajszy:
1. Jajko z kromką chleba - 160 kcal
2. Jogurt pitny - 80 kcal
3. Kawa - 20 kcal
4. Garść sucharów - 43 kcal
5. Warzywa na patelni - 108 kcal
6. Płatki nestle fitness bez mleka - 100 kcal
7. Banan - 114 kcal
Razem: 625
Ruch: 40 min. ćwiczeń

Bilans dzisiejszy:
1. Jogurt - 100 kcal
2. Garść płatków - 50 kcal
3. Kanapka z szynką - 88 kcal
4. Jogurt pitny - 50 kcal
5. Krewetki - 232 kcal
6. Kawa - 30 kcal
Razem: 550 kcal
Ruch: Postaram się zrobić jakieś brzuszki wieczorem




poniedziałek, 9 września 2013

Początek tygodnia

            Dzisiaj w szkole mieliśmy bilans. Ważę 59 kg i nie wiem, czy schudłam przez ten tydzień (wcześniej ważyłam 60), czy to po prostu kwestia wagi... W domu nie mogę się ważyć, bo kto by nie stanął na naszej wadze, zawsze widzi przy wskazówce 65 kg. A z kolei moja babcia, której waga jest w porządku, nie trzyma jej jak każdy normalny człowiek w łazience, tylko w salonie pod kredensem, także moje częste ważenia u niej nie obeszłyby się bez echa.
             W piątek czeka mnie wyzwanie, mamy dzień integracyjny i na pewno zostanie zamówiona pizza, na którą już się składamy. Przemyślałam to i uznałam, że zjem jeden kawałek, po to by uniknąć głupich pytań i tym podobnych. Potem po prostu nie zjem obiadu i będę ćwiczyć.
              Mój tata zaczął się mnie czepiać. Poprosiłam go ostatnio, żeby kupił mi płatki nestle fitness, na co powiedział, że jestem chuda jak - jakieś dziwne porównanie, którego nie pamiętam - i po co w ogóle jem takie płatki. Nawet, gdybym się nie odchudzała, pewnie i tak bym je kupowała, bo mi smakują, więc nie wiem, po co ten lament... Potem mieli grilla i chciał, żebym spróbowała kiełbasy, zaznaczając przy tym z kpiącym uśmieszkiem, że absolutnie nie jest zbyt kaloryczna... i tak nie zjadłam.
                Dziękuję za radę dotyczącą jogurtu pitnego. :)

Bilans z soboty:
1. Kawa - 60 kcal
2. Jajecznica z kromką chleba żytniego - ok. 420 kcal
3. Kawa - 30 kcal
4. Jogurt - 100 kcal
5. Kilka sucharków - 43 kcal
6. Łyżka żurawiny - 38 kcal
7. Płatki nestle fitness z mlekiem 0,5% - 260 kcal
Razem: 951 kcal (duuużo)
Ruch: 45 min. spaceru i 20 min. ćwiczeń

Bilans z niedzieli:
1. Płatki nestle fitness z mlekiem 0,5% - 260 kcal
2. Banan - 114 kcal
3. Jogurt - 100 kcal
4. Udko z kurczaka, minimalna ilość ziemniaków i sałatki - 250 kcal
5. Dwie kawy - 40 kcal
Razem: 744 kcal
Ruch: 40 min. ćwiczeń

Dzisiejszy bilans:
1. Kolba kukurydzy - 150 kcal
2. Banan - 114 kcal
3. Kanapka z szynką - 98 kcal
4. Garść sucharków - 43 kcal
5. Kawa - 20 kcal
5. Płatki nestle fitness z mlekiem 0,5% - 260 kcal
Razem: 685 kcal
Ruch: Ćwiczenia na wuefie + 15 min. cardio

                 Pozdrawiam, życzę sukcesów i obiecuję, że niedługo znowu się pojawię. :)

piątek, 6 września 2013

Sporo stresu

             Nareszcie piątek! Chciałam pisać codziennie, ale jakoś nie wypaliło, więc postaram się przynajmniej raz na tydzień. To jest mój czwarty dzień w liceum i jak na razie mam bardzo mieszane odczucia. Klasa, jak już wcześniej wspominałam, jest bardzo liczna. Na szczęście mam trochę znajomych z gimnazjum, więc nie czuję się tak całkiem obco, jednak atmosfera wciąż pozostaje sztywna. Z częścią osób nie zamieniłam ani słowa. Wszyscy mówią, że to normalne, w końcu się jeszcze nie znamy... Wiem, że mają rację, ale i tak czuję się dziwnie.
              Chyba jestem straszną panikarą, rok szkolny ledwo się zaczął, a ja znajduję sobie mnóstwo powodów do stresu. Między innymi zastanawiam się, czy przystąpić do konkursu literackiego... Bardzo bym chciała, ale się boję, bo wcześniej pisałam tylko "do szuflady". Mimo wszystko chyba jednak spróbuję, w końcu lubię pisać...
               Teraz przejdę do tematu odchudzania, na początku tygodnia jadłam bardzo mało, jednego dnia nawet tylko śniadanie i obiad. Zdecydowałam, że rano będę jeść jakąś niewielką kanapkę, a w szkole już nic, ale mój pomysł szybko okazał się beznadziejny, kiedy kilka godzin po wprowadzeniu go w życie, zrobiło mi się słabo i zaczęła mnie boleć głowa...Pomyślałam, że jednak muszę brać coś ze sobą do szkoły, więc na przerwie zjadłam jabłko... Stało się dokładnie to samo, na ostatnich lekcjach byłam nieżywa, więc chyba jednak będę musiała pakować jedzenie do szkoły, a nie chciałam... Poza tym kupiłam sobie magnez w tabletkach i mam jeszcze witaminy rozpuszczalne, może pomoże? Dziewczyny miałyście/macie takie problemy z koncentracją?
                Teraz pora na zaległe bilanse, początek tygodnia był w porządku, ale później, mimo że nie zjadłam niczego zakazanego, i tak według mnie trochę skopałam sprawę.

Wtorek:
1. Kanapka z serkiem topionym 180 kcal
2. Płatki fitness z mlekiem 0,5% - 260 kcal
3. Kawa - 20 kcal
Bilans: 460 kcal

Środa:
1. Jagodzianka - 185 kcal
2. Zupa pomidorowa - 200 kcal (nie jestem pewna)
3. Kawa - 20 kcal
4. Kanapka z szynką - 88 kcal
Bilans: 493 kcal

Czwartek:
1. Płatki fitness z mlekiem 0,5% - 260 kcal
2. Jabłko - 35 kcal
3. Garść orzechów solonych - 67 kcal
4. Dwa kawałki ryby z pomidorami - 315 kcal
5. Garść płatków - 30 kcal
6. Słodzona herbata - 40 kcal
7. Jogurt: 85 kcal
Bilans: 832 kcal
Brak ćwiczeń.

Piątek:
1. Kawałek ryby - 150 kcal
2. Kanapka z szynką i serkiem topionym - 98 kcal
3. Mielony, ziemniaki ze smażoną cebulą i pomidory - 360 kcal
 Piątek jeszcze się nie skończył, ale liczę, że już nic nie zjem.
Bilans: 608 kcal 
Ruch: 42 min ćwiczeń

W tym tygodniu nie ćwiczyłam tylko w czwartek, nie pamiętałam ile czasu zajęło mi to w poprzednie dni, więc nie podałam.

Sądzę, że jutro też napiszę, a dzisiaj nadrobię zaległości na waszych blogach. Pozdrawiam, trzymajcie się chudo!

poniedziałek, 2 września 2013

Nowy rok szkolny

           To rozpoczęcie roku szkolnego już po raz trzeci w moim życiu było wyjątkowe, ponieważ znowu zaczęłam coś nowego. Chodzi mi o liceum. W mojej klasie jest trzydzieści dziewięć osób, a więc pełno ludu, przez co ledwo pomieściliśmy się na zdjęciu. Oczywiście nie znam imion połowy osób, z częścią nie zamieniłam nawet słowa i zwyczajnie na razie czuję się obco i trochę niepewnie. To jednak dla mnie stan zupełnie normalny, dlatego że zawsze byłam dosyć nieśmiała.
           Jeżeli chodzi o pizzę, to problem rozwiązał się sam, po prostu nigdzie nie poszliśmy. Po uroczystości wszyscy się rozeszli, mimo że wcześniej chcieli umówić się na spotkanie.
           Miałam napisać coś o swoich przyjaciółkach, zacznę od tego, że obie nieświadomie stały się moim źródłem motywacji, ale nie mylcie tego z źródłem wsparcia. T. jest i zawsze była chuda jak zapałka. To nic by dla mnie nie znaczyło, gdyby nie jej złośliwe odzywki:

- Jak tak leżę, to przynajmniej brzuch mi się wklęsa i jest bardziej płaski...
- Mój tam wygląda tak samo jak przedtem, czyli jest tak samo chudy...

- Musimy częściej jeździć na rolkach, nogi robią się ładniejsze.
- I spala się kalorie - dodałam.
- No, ja tam nie potrzebuje chudnąć...

Stoimy sobie w kręgu. Prawie każda z nas jest niezadowolona ze swojej figury.
- Ja to ważę prawie siedemdziesiąt kilo.
- Ja też...
- A ja byłam taka szczupła, jeszcze rok temu...
- Ja tam byłam taka sama... - dodała od siebie T.

Takich przykładów jest więcej, nie wiem czy mówiła to świadomie, czy nie, ale za każdym razem mam wrażenie, że odczuwa jakąś wyższość, zwłaszcza gdy ludzie komplementują jej sylwetkę. Mówiła to za każdym razem, wiedząc, że się odchudzam. 

Drugą moją przyjaciółką jest R. i mamy tu do czynienia z sytuacją kompletnie odwrotną. R. jest do mnie całkiem podobna, przynajmniej jeśli chodzi o wzrost, bo mówiąc o wadze, to pewnie waży około siedemdziesiąt. I nie dziwię się, skoro codziennie je frytki/hamburgera/ciastka/czekoladę/lody. Ok, ja też lubiłam słodycze, ale nawet jak się nie jest na diecie, to powinno się mieć jakiś umiar, prawda?
Potem R. słucha, jak odmawiam słodyczy, wytrzeszcza oczy, mówi że jestem głupia, bo tracę czas na odchudzanie i pochłania niesamowitą ilość kalorii, po to by pół godziny później płakać nad swoimi wymiarami...
                Obie dodają mi niesamowitej siły, chociaż o tym nie wiedzą...

Bilans:
1. Płatki musli na mleku 0,5% - 423 kcal
2. Jogurt - 103 kcal
3. Mielony z pomidorami - 220 kcal
4. Dwie kromki chleba chrupkiego z jajkiem - 118 kcal
5. Nektarynka - 55 kcal
6. Kawa - 20 kcal
Razem: 846 kcal
Ruch: 45 min. ćwiczeń (Mel B i Fitappy)

Pozdrawiam Was gorąco i do usłyszenia niebawem. :)




niedziela, 1 września 2013

Na dobry początek

            Powitanie!

            To mój pierwszy poważny blog o odchudzaniu, wcześniej prowadziłam jeden, ale po dodaniu przywitalnego postu szybko go usunęłam, ponieważ zabrakło mi chęci. Teraz mam nadzieję, że stanie się inaczej. Jestem pełna motywacji i liczę, że znajdę kogoś, kto będzie udzielał mi wsparcia, za co odpłacę mu tym samym.
             Pierwsza myśl o tym, żeby przejść na dietę pojawiła się w mojej głowie rok temu, w wakacje, podczas których ważyłam sześćdziesiąt siedem kilogramów. Do sylwestra udało mi się schudnąć sześć, jednak w niedługim czasie ponownie przytyłam. Na początku tych wakacji waga pokazywała już sześćdziesiąt pięć kilogramów. Po przyjeździe znad morza, gdzie prawię codziennie jadłam  frytki lub inne kaloryczne produkty, postanowiłam znowu zacząć się odchudzać. Obecnie ważę sześćdziesiąt kilogramów. Wiem, że waga jest prawidłowa w odniesieniu do mojego wzrostu (172 cm), ale zamierzam schudnąć jeszcze parę kilo, sądzę że wtedy będę się lepiej czuła i zabezpieczę się na wypadek, gdybym znowu miała przytyć (oby nie!).
            Dużą siłę dawały mi blogi innych dziewczyn, dlatego pomyślałam: może założę własny?

Dzisiejszy dzień

            Wszyscy wiemy, że jutro odbędzie się oficjalne rozpoczęcie roku szkolnego. Większość osób się krzywi i jak najbardziej ich rozumiem. Mi również nie będzie się chciało wcześnie wstawać, uczyć się, odrabiać lekcji, ale z drugiej strony jestem podekscytowana, bo idę do nowej szkoły. Nowa klasa, nowi nauczyciele, nowy wychowawca... oby było lepiej. 
          Dzisiaj zdecydowałam, że ubiorę się w granatową bluzkę, spódnicę w kolorze stali i czarną marynarkę. Do tego czarne buty i torebkę. Z wielką chęcią założyłabym buty na obcasie, ale mam do nich uraz. Jestem wysoka, a w nich naturalnie staje się jeszcze wyższa i bardzo źle się czuję, górując nad innymi. Do tego nie lubię słyszeć: jej, ale jesteś wieeelka! Kiedyś miałam kompleks żyrafy, jako najwyższej dziewczynki w klasie, więc to na pewno ma z tym związek.
                Jutro czeka mnie małe wyzwanie. Moja klasa prawdopodobnie zamierza iść po uroczystości na pizzę. W pierwszej chwili pomyślałam, że trudno, zjem ten jeden kawałek, ale dzisiaj zobaczyłam na wadze sześćdziesiąt kilogramów i stwierdziłam: szkoda to niszczyć. Postaram się nic nie zjeść!

Bilans
1. Omlet - 250 kcal (normalny ma 196, ale do mojego mama na pewno dodała cukier, więc podwyższam)
2. Kawa - 40 kcal (skończyło mi się mleko 0,5 %, użyłam zwyczajnej śmietanki do kawy, także znowu podwyższam, ale nie jestem pewna ile mogła mieć kcal)
3. Kotlet mielony z pomidorami - 220 kcal
4. Jogurt i kanapka z serkiem topionym -  170 kcal
Razem: 680 kcal 

Zazwyczaj jem więcej, ale dzisiaj tak jakoś wyjątkowo wyszło. Najczęściej wychodzi mi 800 - 900 kcal. 

Ruch: 35 minut ćwiczeń z Mel B (często ćwiczę też z Fitappy, ale nie dzisiaj)



Jutro zrelacjonuję krótko rozpoczęcie i napiszę, jak skończyło się wyjście z moją klasą. Wspomnę też o moich przyjaciółkach i ich podejściu do sylwetki. Wiem, że pewnie na razie nie mam kogo pozdrawiać, ale mimo to pozdrawiam. Jeżeli macie jakieś rady, to chętnie z nich skorzystam, w końcu jestem nowa.



Obserwatorzy