czwartek, 17 października 2013

Trochę mi lepiej

        Mam nowy problem.
        - Chyba nawet się domyślam z tego, co widzę.
Naprawdę?
        - Bardzo wychudłaś...

        Oszalałam na dwa miesiące i chociaż teraz widzę, jak bardzo oszalałam, to nie wiem czy to koniec. Mają, w sumie to mamy na to nadzieję... Zaczęłam się odchudzać, bo chciałam się sobie bardziej podobać, nie byłam wtedy idealna. Zaczęło się niewinnie. Spodobało mi się to, bo miałam kontrolę, satysfakcję ze spełnienia swoich celów, motywację i siłę... byłam wcześniej taka zakompleksiona i niepewna siebie. Pewnie wciąż jestem, mam tylko trochę więcej bałaganu w głowie.
         Dzisiaj pod względem jedzenia było lepiej, zgrzeszyłam tylko paczką karmelowych cukierków, ale na pewno nie utyłam od tego dziesięć kilogramów ani nie powinnam się za to pociąć. Mam (miałam) napad, bo mój organizm po tak długim poście i huśtawkach (mało, napad, mało, napad) oszalał...
        Jem pięć posiłków dziennie, jutro zjem sobie małego czekoladowego batonika (albo i nie) i pójdę wreszcie na obiad do babci. Chyba poćwiczę, będę się wtedy lepiej czuła. Pogadałam z mamą, może nie będzie starała się mnie utuczyć. :)
        Pani psycholog powiedziała, że to były początki anoreksji, ale jestem mądrą dziewczyną i mam szansę, żeby w to nie wpaść. Mam zważyć się za dwa tygodnie, chcę mi w ten sposób pokazać, że wcale nie utyję, jeśli będę jeść te pięć posiłków dziennie bez przejadania się i głodowania na zmianę.
        Powinnam też nie czytać o odchudzaniu, nie mieszać się w toksyczne środowiska. Powinnam zapomnieć o obsesji. Nie wiem, czy usunę bloga, chyba na razie nie... naprawdę Was lubię. :)

Mogłaby przyjść już zima, chcę pić kakao albo malinowy kisiel pod kołdrą i oglądać bajki. Jestem dzieckiem, póki mam na to czas.

Obserwatorzy