Jakoś zbywam moją mamę, czasami jest trudno, ale daję radę.
Przez kilka dni jadłam 500-600 kcal, wczoraj znowu zawaliłam i zjadłam wieczorem parę krówek i owoców wyszło ponad 1000, dlatego dzisiaj postanowiłam się ukarać. Na razie zjadłam 222, do wieczora nie zamierzam zjeść więcej niż 300 coś. Jutro nie wiem, ale na pewno będę się ograniczać.
We wtorek przed geografią umierałam z głodu, a że myśli nie tuczą, to zaczęłam rozmawiać z moją przyjaciółką o słodyczach i ogólnie jedzeniu. To działa raczej mało motywacyjnie, ale czasem tak mam, że mogę najeść się widokiem, zapachem... To sobie rozmawiałyśmy i w którymś momencie moja przyjaciółka wypaliła, że w sumie nie powinnam o tym gadać, bo jestem na diecie. I właśnie w tamtej chwili naszła mnie taka myśl, że ona ani razu nie powiedziała mi, że schudłam albo coś się we mnie zmieniło. Przypomniała o diecie, czyli sądzi, że nadal jestem za gruba? A może po prostu wie, że się odchudzam i dlatego mnie "wspiera"?
Albo naszła mnie jesienna chandra, albo nie wiem... Wszystko jest szare, nudne i nic mnie nie cieszy. Ludzie bywają mili, radośni, uśmiechnięci, ale co z tego skoro, nie zostawiają w moim życiu śladu po sobie? To moją przyjaciółkę pozdrawiają starzy znajomi, to do niej dzwonią... Jestem wyblakłą plamą na zdjęciu. Moja mama dużo pracuje, powinnam się cieszyć, bo mam większy luz z jedzeniem, ale czasem nie lubię być sama w domu, chcę, żeby się ktoś kręcił, rozmawiał, śmiał... chociaż nawet jak jest, to albo rozmawia z koleżanką przez telefon, albo siedzi na facebooku (moja mama przez to kompletnie zdziecinniała, woła mnie z drugiego pokoju, jak nie może się zdecydować, które zdjęcie wstawić, a gdy nie mieliśmy internetu, ciągle tylko o tym gadała i kipiała ze złości). Także moja mama znajduje się w jakimś swoim świecie i nawet nasze rozmowy polegają na gadaniu o niczym. Czuję się samotna. Babcia już wróciła i jutro do niej idę, zważę się u niej i mam nadzieję, że poradzę sobie z ewentualnym jedzeniem, którym nas poczęstuje. Jutro na wuefie mam basen.
Niedziela:
1. Owsianka: 152 kcal
2. Kawa: 20 kcal
3. Marchewka: 6 kcal
4. Gotowane udko z kurczaka (230 kcal) + plastry pomidora (30 kcal) + trochę ziemniaka (20 kcal): 280 kcal
5. Wafel ryżowy: 36 kcal
Razem: 494 kcal
Ruch: 50 min. ćwiczeń + spacer
Poniedziałek:
1. Nektarynka ufo: 43 kcal
2. Marchewka (12 kcal) + parówka (125 kcal): 137 kcal
3. Pierogi z jagodami: 263 kcal
4. Kawa: 20 kcal
5. Krówka: 40 kcal
6. Jogurt naturalny: 70 kcal
Razem: 573 kcal
Ruch: 40 min. ćwiczeń
Wtorek:
Dużo...
Środa:
1. Kanapka z serkiem topionym: 80 kcal
2. Dwie kromki chrupkiego pieczywa + dwie śliwki węgierki: 52 kcal
3. Jogurt naturalny z łyżeczką kakao: 90 kcal
4. Jogurt + wafel ryżowy: 138 kcal
Razem: 360 kcal
Ruch: Spacer + pół godziny ćwiczeń
Jestem zbyt leniwa, powinnam się więcej uczyć. ;<
Pozdrawiam, wiele dla mnie znaczycie.
Nie martw się jesienną chandrą! Dużo ćwicz i biegaj, to będziesz miała dużo endorfin ;) pozatym, jeśli masz wątpliwości co do całego odchudzania, możesz spróbować podwyższać sobie bilanse owocami. Ja tak robię w dni, kiedy potrzebuję więcej energii. W ten sposób obie strony są wmiarę zadowolone. Ta racjonalna i ta, która by najchętniej już liczyła sobie żebra. Powodzenia! :)
OdpowiedzUsuńjakies takie dziecinne sposoby z tym wypluwaniem :P nie lepiej powiedziec - nie jem ziemniakow, nie dziekuje ;p
OdpowiedzUsuńu mnie za oknem slonce, termometr pokazuje 20;C nie ma czasu na chandre ;) trzeba isc na spacer, posluchac ulubionej muzyki, napic sie kawy z kolezanka ;)
widze ze twoje zycie obraca sie wokol jedzenia ;P a cwiczysz cos? cwiczenia zawsze poprawiaja humorek ;)
buziaczki :* dzieki zaodwiedziny
Może i dziecinne, ale dzięki temu nie martwię mojej mamy no i mam spokój, inaczej zaczęłaby mnie pilnować... Ćwiczę albo chodzę na spacery.
Usuń