czwartek, 17 października 2013

Trochę mi lepiej

        Mam nowy problem.
        - Chyba nawet się domyślam z tego, co widzę.
Naprawdę?
        - Bardzo wychudłaś...

        Oszalałam na dwa miesiące i chociaż teraz widzę, jak bardzo oszalałam, to nie wiem czy to koniec. Mają, w sumie to mamy na to nadzieję... Zaczęłam się odchudzać, bo chciałam się sobie bardziej podobać, nie byłam wtedy idealna. Zaczęło się niewinnie. Spodobało mi się to, bo miałam kontrolę, satysfakcję ze spełnienia swoich celów, motywację i siłę... byłam wcześniej taka zakompleksiona i niepewna siebie. Pewnie wciąż jestem, mam tylko trochę więcej bałaganu w głowie.
         Dzisiaj pod względem jedzenia było lepiej, zgrzeszyłam tylko paczką karmelowych cukierków, ale na pewno nie utyłam od tego dziesięć kilogramów ani nie powinnam się za to pociąć. Mam (miałam) napad, bo mój organizm po tak długim poście i huśtawkach (mało, napad, mało, napad) oszalał...
        Jem pięć posiłków dziennie, jutro zjem sobie małego czekoladowego batonika (albo i nie) i pójdę wreszcie na obiad do babci. Chyba poćwiczę, będę się wtedy lepiej czuła. Pogadałam z mamą, może nie będzie starała się mnie utuczyć. :)
        Pani psycholog powiedziała, że to były początki anoreksji, ale jestem mądrą dziewczyną i mam szansę, żeby w to nie wpaść. Mam zważyć się za dwa tygodnie, chcę mi w ten sposób pokazać, że wcale nie utyję, jeśli będę jeść te pięć posiłków dziennie bez przejadania się i głodowania na zmianę.
        Powinnam też nie czytać o odchudzaniu, nie mieszać się w toksyczne środowiska. Powinnam zapomnieć o obsesji. Nie wiem, czy usunę bloga, chyba na razie nie... naprawdę Was lubię. :)

Mogłaby przyjść już zima, chcę pić kakao albo malinowy kisiel pod kołdrą i oglądać bajki. Jestem dzieckiem, póki mam na to czas.

środa, 16 października 2013

Męczarnia

     Nie mogłam zasnąć do drugiej w nocy, brzuch mnie bolał i w dodatku głowę miałam pełną podłych myśli. Dzisiaj, jeśli chodzi o jedzenie, to przeszłam samą siebie, dobrze, że nie zjadłam ziemi z doniczek i nie zeskrobałam tynku ze ściany... Jesteś taka obrzydliwa, będziesz gruba, jesteś słaba, obleśna. 
      Nie jestem głodna, nie mam nawet na to czasu, bo ciągle jem, mimo że jestem pełna. Wpadłam w ciąg, ale to już drugi dzień, dzisiaj było o wiele gorzej niż wczoraj... Mam nadzieję, że jutro nie zjem niczego słodkiego, tak bardzo nie chcę, więc dlaczego dzisiaj to zrobiłam? Chcę mi się płakać.
       Moja głupia matka się cieszy, w końcu chce, żebym przytyła. Spytała, czy chce frytki na kolację. Odpowiedziałam jej, że nażarłam się dzisiaj czekolady, batona, ciastek, sernika (fuuu), a ona odpowiedziała, że to tylko takie pierdoły. Nie, nie zjadłam tych frytek, o dziwo. Mama powinna dbać o to, żebym jadła regularnie, zdrowo... a nie cieszy się, że wpierdalałam. Popadam ze skrajności w skrajność, myślałam o tym, żeby zrobić jutro głodówkę. Mogłabyś schudnąć jeszcze ze dwa kg. Raczej nie zrobię, nie ma sensu powtarzać tego samego schematu: dieta, obżarstwo, wyrzuty sumienia, kara, dieta, obżarstwo... :(
        Piłam senes, tym razem z dwóch saszetek, bo ostatnio po jednej nic się nie działo, jak znam życie, to teraz też tak będzie.
         Boję się mojej mamy, myślę, że jest głupia... jednego dnia zwierzyłam się jej ze swoich problemów, a ona tylko sprawdza czy jem, reszta przeszła dla niej do porządku dziennego. Mam ochotę zrobić sobie krzywdę. Mogłabym jeść, ale ja się obżeram, dzisiaj nie umiałam tego powstrzymać, to boli, nawet nie czuć smaku, po prostu musiałam zaspokoić to ssanie w żołądku...
          Jestem cholernie zła, najchętniej leżałabym po prostu w łóżku... nie mam nikogo.

Jutro napiszę, jak było u psychologa.

wtorek, 15 października 2013

I need somebody

            Doszłam do wniosku, że skoro jestem beznadziejnie zagubioną, rozhisteryzowaną lub po prostu głupią szesnastolatką, to muszę porozmawiać z kimś mądrym. Nie z mamą, babcią ani głodującą dziewczyną z bloga pro-anorektycznego.Wydaje mi się, że one wszystkie mają skrajny pogląd na tę sprawę. Potrzebuję kogoś obiektywnego.
            Rano zjadłam jogurt, po drodze do szkoły wywaliłam kanapki do mojego ulubionego kosza na śmieci, do którego wywalałam jedzenie od początku roku szkolnego, a w szkole zjadłam batonik owocowy (wzięłam go na wypadek, gdyby udało mi się uniknąć tortu na Dzień Nauczyciela). Zjadłam zatem batonik i tort, na który czekałam wygłodniała, a potem bardzo żałowałam, że tak szybko się skończył... wstyd, jednocześnie kochać jedzenie i go nienawidzić, poczułam do siebie obrzydzenie.
            Bardzo się cieszyłam, że wróciłam do domu już godzinę później, bo znowu byłam wygłodniała, niestety mama miała wolne, więc nici z luźnego jedzenia. Spytałam ją czy musi smażyć obiad, czy nie może mi go po prostu ugotować... Oburzyła się i powiedziała, że teraz to na pewno mi usmaży, że nie powinnam patrzeć na kalorie i w ogóle to jestem za chuda. Pod wpływem wygłodnienia, mimo że zjadłam wcześniej jogurt, batonika i tort (aż trzy posiłki!), coś we mnie pękło. I powiedziałam, że ja wcale nie uważam, że jestem za chuda, że nie chcę przytyć. Potem mama powiedziała, że nie da mi się wpędzić w chorobę. Położyłam się do łóżka i spłynęło mi parę łez, byłam wygłodniała, zmęczona, a przede mną widmo trzech godzin angielskiego... Powiedziałam mamie prawię o wszystkim, o wyrzucaniu jedzenia, strachu... Nie powiedziałam tylko o blogu...
           Może mam rozdwojenie jaźni, podwójną osobowość, cokolwiek... ale raz myślę racjonalnie: nigdy nie miałam nadwagi, ćwiczenia i zdrowe odżywianie wystarczyłyby mi, by zrzucić zbędne kilogramy, dlaczego zaczęłam jeść mało, nienawidzić swojego ciała i bać się jedzenia? Druga ja lubi Anę, lubi destrukcję, siłę jako daje motywacja, przynależność, wspólny cel, tajemnicę... Drugiej mnie chce się płakać, że dzisiaj tyle zjadła, chce się jej wymiotować, uśmiecha się ironicznie, bo wiedziała, że zje za dużo, jak przestanie się głodzić...
            Wracając do myśli przewodniej, w czwartek o 18 mam wizytę u psychologa. Znam tę panią, byłam u niej wakacje, ale nie z powodu odżywiania... Można powiedzieć, że skoro chciałam przestać się odchudzać (pisałam o tym w poprzednim poście) i wrócić do normalnego jedzenia, to gdzie jest problem i po co ta histeria? Otóż, w tak wolnym tempie zaczęłabym jeść normalnie gdzieś w styczniu... pewnie miałabym napady, a po nich głodówki przez wyrzuty sumienia. Pewnie schudłabym jeszcze ze 2-3 kg... Poza tym gadanie mojej rodziny, że jestem za chuda, tak cholernie chciałabym im wierzyć... Dzisiaj zapytałam przyjaciółkę, czy uważa, że za dużo schudłam, uśmiechnęła się ironicznie: szczerze? nie widzę żadnej różnicy... (szmata...) Potem jednak zapytała się ile ważę i uznała, że jednak sporo schudłam... Zważyłam się ponownie, 55 kg.
           Także ja oszalałam... nie wiem, czy jestem szczupła, czy gruba, czy chcę się rzucić na czekoladę, czy umrzeć z wygłodzenia, zaczynam nienawidzić wszystkich i wszystkiego... chcę mi się płakać...
            Mama powiedziała, że nie da mi się wpędzić w anoreksję. Wiem, że przesadziła, bo nie zabrnęłam tak daleko, ale jednak wyrzucanie jedzenia i strach przed nim, to też nie jest normalne...


Niedziela:
1. Jogurt: 110 kcal
2. Kawa z mlekiem: 30 kcal
3. Łyżeczka kukurydzy: 7 kcal
4. Połowa schabowego (205 kcal) + ziemniak (65 kcal) + dziesięć plastrów ogórka ze śmietaną (20 kcal): 290 kcal
5. Deserek Gerber: 104 kcal
6. Śliwka: 25 kcal
7. Łyżeczka kukurydzy: 7 kcal
Razem: 573 kcal
Ruch: poranne brzuszki i przysiady, długi spacer, huśtanie się na huśtawce

Poniedziałek:
1. Zupka chińska: 280 kcal
2. Gruszka: 70 kcal
3. Kawa z mlekiem: 20 kcal
4. Dwa małe kotleciki schabowe bez panierki (ok. 90 kcal) + 1,5 łyżki kukurydzy (25 kcal) + plaster pomidora (3 kcal): 118 kcal
5. 1,5 kostki czekolady: 80 kcal (?)
6. Pół ciastka belvita: 28 kcal
7. Pół wafla ryżowego: 18 kcal
Razem: 614 kcal

Dzisiaj:
Przed pójściem do szkoły: jogurt. W szkole: batonik fitness, kawałek tortu. Obiad po szkole: pięć pierogów, słodzona herbata. Przed angielskim: dwie kanapki z serem, salami i pomidorem, kawa z mlekiem, kawałek sernika i pasek czekolady. Po angielskim, wieczorem: kaloryczne płatki, krówka, marchewka i brzoskwinia.

Mój żołądek doznał szoku. Mama stwierdziła, że pójdzie ze mną na kompromis, chce żebym przytyła pięć kg. Moja racjonalna strona uważa, że 60 przy 172 to idealnie i zdrowo. Tak naprawdę nie wiem, co robić.

Plan na jutro:
Przed szkołą: kanapki z serkiem topionym i pomidorem. W szkole: jogurt, mała słodka bułka. Po szkole: obiad, w zależności, co mama zrobi. Wieczorem, oby coś lekkiego...

Napiszę niedługo, jak było u pani psycholog. Jestem przerażona... i nienawidzę siebie, a mama jest zarówno wsparciem i wrogiem...

P.S. Nie zostawiajcie mnie. :(

sobota, 12 października 2013

Chuda, za chuda czy za gruba?

     W czwartek byłam u babci, choć powiedziałam, że nie chcę, mama przyniosła mi kawałek ciasta. Przez chwilę się wahałam, one naciskały, myślałam o tym, żeby zjeść to ciastko, które na pewno pochłonęłabym bez wyrzutów sumienia kilka miesięcy temu, moje koleżanki ze szkoły, pożeraczki fastfoodów i czekoladowych batoników, też by tak zrobiły. Nie zjadłam, choć spotkałam się z krytyką babci i mamy, nie wzięłam, wypiłam tylko słodzoną herbatę... Powiedziały mi, że jestem za chuda, nie uwierzyłam, nikt oprócz nich tak nie mówi, a to jasne, że najbardziej zależy mi na opinii znajomych, chociaż to nie zbyt mądre. Nie zważyłam się u niej, po tej krytyce stwierdziłam, że to nie najlepszy moment.
      Dzisiaj rano pozwoliłam sobie na Milky Waya, muszę czasem zjeść coś słodkiego, żeby nie mieć później napadów. Potem zjadłam trochę jogurtu z płatkami i po ćwiczeniach stanęłam przed lustrem. Mam płaski brzuch, lekko wystające kości biodrowe, przy których łuszczy mi się trochę skóra, częściowo widoczny kręgosłup (skóra również się łuszczy), nie widać mi żeber, ale nigdy nie chciałam, żeby były widoczne... Nogi też mam chyba szczuplejsze, choć uda wciąż wydają mi się masywne. Spodnie ze mnie lecą, a w nie obcisłych bluzkach wyglądam jak w namiocie. Ważyłam się rano. Moja waga twierdzi, że ważę 56 kg z tendencją do 55. Teraz myślę, że jestem chuda i powinnam zacząć powrót do normalności. W tym tygodniu 600 kcal, w następnym 700, za dwa może 800 i tak do 1000, przy ćwiczeniach, spacerach i basenie, rzecz jasna. Zdrowo... Myślę tak teraz, jutro może znowu stwierdzę, że jestem za gruba... albo, że nie za gruba, ale po prostu jeszcze nie wystarczy... że inni na pewno nie uważają jak mama i babcia. Ostatnio, gdy chciałam jeść normalnie miałam napady... Powrót do normalnych bilansów trzeba kontrolować jeszcze bardziej niż samo chudnięcie. Bardzo się boję, ale spróbuję. Przede mną tydzień 600 kcal, a już we wtorek czeka mnie coś strasznego - tort na dzień nauczyciela... Mogłabym nie iść do szkoły, żaden problem, ale muszę zapłacić składki... Może uda mi się nie zjeść, a może zjem tylko trochę... ale tort na pewno ma dużo kcal i jak się zmieścić w 600...
          W dodatku coś mi się stało z nogą, od dwóch dni mam zesztywniały mięsień w udzie, masaż, ćwiczenia i ciepła woda nie pomogły. Jeżeli nadal tak będzie, to pójdę w poniedziałek do lekarza.
Słabo mi... :(

Czwartek:
Bilans: 
1. Jogurt: 104 kcal 
2. Kanapka z pasztetem: chleb ma 70 kcal, pasztet ok. 120 (?): ok. 200 kcal 
3. Pół banana: 57 kcal 
4. Dwie-trzy łyżki bigosu: 112 kcal 
U babci: 
Słodzona herbata (nie wiem, ile mama wsypała cukru), dwa małe kawałki banana. Jeszcze potem w domu trochę sałatki, z której powybierałam głównie kukurydzę, trochę pomidora i jakiejś zieleniny bez majonezu + wafel ryżowy i ta śliwka. 

Piątek:
1. Kakao: 78 kcal
2. Jogurt + marchewka: 116 kcal
3. Jajko na twardo (90 kcal) + kromka chrupkiego chleba (20 kcal) z łyżeczką miodu (39 kcal): 149 kcal
4. Kawa z mlekiem: 30 kcal
5. Pół banana (57 kcal) + łyżka płatków (ok. 20 kcal) + śliwka (25 kcal): 102 kcal
Razem: 475 kcal
Ruch: Tylko krótki spacer

Sobota:
1. Baton Milky way: 98 kcal
2. Mniej niż połowa jogurtu pitnego z łyżeczką otrębów i płatków owsianych, żurawiną: 90 kcal
3. Kawa: 20 kcal
4. Połowa banana: 57 kcal
5. 1/3 puszki kukurydzy: 76 kcal
6. Deserek Gerber: 52 kcal
7. Kanapka z serkiem topionym i pomidorem: 75 kcal
8. Połowa banana: 57 kcal
9. Garść bobu (53 kcal) + łyżeczka kukurydzy (7 kcal): 60 kcal
Razem: 585 kcal
Ruch: 38 min. ćwiczeń


Chciałabym, żeby była już zima. Święta w moim domu nie są jakimś cudownym przeżyciem, ale śnieg, piękne bajki w telewizji... lubię.

Może dodam swoje zdjęcia.


środa, 9 października 2013

Paskudny październik

      W niedzielę jadłam obiad z mamą i wypluwałam ziemniaki do herbaty. Beznadziejny sposób na uniknięcie jedzenia, cały czas się stresowałam, czy się zorientuje... na szczęście tak się nie stało. Poza tym weszła do pokoju, jak ćwiczyłam i spytała, czy boje się przytyć. Ostatnio zaliczyłam parę napadów paniki, tych rozstajów "jeść normalnie czy nie?" i powiedziałam jej, że boje się jeść... Wtedy postanowiłam przestać, jakiś głos rozsądku podpowiadał: przecież masz prawidłową wagę. I właśnie przez ten głos następnego dnia miałam napad, gdy nachodzi mnie myśl, żeby przestać się wygłupiać, to natychmiastowo łamie się jakaś bariera i zaczynam pochłaniać, a przecież to wcale nie jest normalne, przez to mogę przytyć! 
Jakoś zbywam moją mamę, czasami jest trudno, ale daję radę.
         Przez kilka dni jadłam 500-600 kcal, wczoraj znowu zawaliłam i zjadłam wieczorem parę krówek i owoców wyszło ponad 1000, dlatego dzisiaj postanowiłam się ukarać. Na razie zjadłam 222, do wieczora nie zamierzam zjeść więcej niż 300 coś. Jutro nie wiem, ale na pewno będę się ograniczać.
         We wtorek przed geografią umierałam z głodu, a że myśli nie tuczą, to zaczęłam rozmawiać z moją przyjaciółką o słodyczach i ogólnie jedzeniu. To działa raczej mało motywacyjnie, ale czasem tak mam, że mogę najeść się widokiem, zapachem... To sobie rozmawiałyśmy i w którymś momencie moja przyjaciółka wypaliła, że w sumie nie powinnam o tym gadać, bo jestem na diecie. I właśnie w tamtej chwili naszła mnie taka myśl, że ona ani razu nie powiedziała mi, że schudłam albo coś się we mnie zmieniło. Przypomniała o diecie, czyli sądzi, że nadal jestem za gruba? A może po prostu wie, że się odchudzam i dlatego mnie "wspiera"?
          Albo naszła mnie jesienna chandra, albo nie wiem... Wszystko jest szare, nudne i nic mnie nie cieszy. Ludzie bywają mili, radośni, uśmiechnięci, ale co z tego skoro, nie zostawiają w moim życiu śladu po sobie? To moją przyjaciółkę pozdrawiają starzy znajomi, to do niej dzwonią... Jestem wyblakłą plamą na zdjęciu. Moja mama dużo pracuje, powinnam się cieszyć, bo mam większy luz z jedzeniem, ale czasem nie lubię być sama w domu, chcę, żeby się ktoś kręcił, rozmawiał, śmiał... chociaż nawet jak jest, to albo rozmawia z koleżanką przez telefon, albo siedzi na facebooku (moja mama przez to kompletnie zdziecinniała, woła mnie z drugiego pokoju, jak nie może się zdecydować, które zdjęcie wstawić, a gdy nie mieliśmy internetu, ciągle tylko o tym gadała i kipiała ze złości). Także moja mama znajduje się w jakimś swoim świecie i nawet nasze rozmowy polegają na gadaniu o niczym. Czuję się samotna. Babcia już wróciła i jutro do niej idę, zważę się u niej i mam nadzieję, że poradzę sobie z ewentualnym jedzeniem, którym nas poczęstuje. Jutro na wuefie mam basen.

Niedziela:
1. Owsianka: 152 kcal
2. Kawa: 20 kcal
3. Marchewka: 6 kcal
4. Gotowane udko z kurczaka (230 kcal) + plastry pomidora (30 kcal) + trochę ziemniaka (20 kcal): 280 kcal
5. Wafel ryżowy: 36 kcal
Razem: 494 kcal
Ruch: 50 min. ćwiczeń + spacer

Poniedziałek:
1. Nektarynka ufo: 43 kcal
2. Marchewka (12 kcal) + parówka (125 kcal): 137 kcal
3. Pierogi z jagodami: 263 kcal
4. Kawa: 20 kcal
5. Krówka: 40 kcal
6. Jogurt naturalny: 70 kcal
Razem: 573 kcal
Ruch: 40 min. ćwiczeń

Wtorek:
Dużo...

Środa:
1. Kanapka z serkiem topionym: 80 kcal
2. Dwie kromki chrupkiego pieczywa + dwie śliwki węgierki: 52 kcal
3. Jogurt naturalny z łyżeczką kakao: 90 kcal
4. Jogurt + wafel ryżowy: 138 kcal
Razem: 360 kcal
Ruch: Spacer + pół godziny ćwiczeń


Jestem zbyt leniwa, powinnam się więcej uczyć. ;<
Pozdrawiam, wiele dla mnie znaczycie.





sobota, 5 października 2013

Ognisko

          Byłam dzisiaj na ognisku ze starą klasą z gimnazjum. Oczywiście przyszło tylko siedem osób, oprócz tego parę towarzyszących. Na początku mi się nie podobało, bo ja chyba w ogóle nie za bardzo lubię ludzi... Jestem nieśmiała, czuję się nieswojo, mało się odzywam, a oni mi to wypominają, mówiąc ironicznie jaka to ja jestem rozrywkowa i patrzą się, jakby oczekiwali jakiejś reakcji. Reaguję, jestem na tyle kontaktowa, by coś tam odpowiedzieć, ale to nie to, co ich satysfakcjonuje... Taki los szarej myszki. Oczywiście mam taką swoją grupkę, w której potrafię być rozgadana i szalona, ale to nie samo co wieczna pewność siebie.
          Dzisiaj pierwszy raz od trzech dni mogę zasnąć z poczuciem, że nie zawaliłam... wczoraj na noc też się obżarłam, potem wpiłam Senes, to przeczyszczacz, więc liczyłam na jakiś poranny maraton, ale tylko trochę pobulgotało mi w brzuchu, nic poza normalnością. Nie będę już więcej tego brała, nie chodzi o to, że nie podziałał, ale naczytałam, że to straszny syf, który szkodzi zdrowiu. To w końcu nic odkrywczego, nie bierze się leków bez wyraźnej potrzeby...
          Oprócz poniższego bilansu wypiłam jedno piwo na ognisku. W czwartek znowu idę na basen, tym razem z klasą w ramach wuefu. W środę być może będę u babci, to się zważę, ona ma dokładniejszą wagę. Pisałam już wcześniej, że moja dodaje cztery kilogramy (wiem, bo sprawdzałam to z wagą w szkole i u babci, na których zawsze jestem lżejsza) i to takie frustrujące myśleć, czy rzeczywiście się jest lżejszym niż podaje waga, czy nie?

Bilans:
1. Jogurt naturalny z łyżeczką otrębów owsianych: 125 kcal
2. Kawałek lasagne: 216 kcal
3. Dziesięć ogórków korniszonów + dwa wafle ryżowe: 92 kcal
4. Kawa: 20 kcal
Razem: 453 kcal
Ruch: 45 min. ćwiczeń


Trzymajcie się!





piątek, 4 października 2013

Czerwona bransoletka

          Wyrzuciłam dzisiaj sporo jedzenia, byłam dwie godziny na basenie i zamierzam jeszcze poćwiczyć przynajmniej pół godziny. Założyłam czerwoną bransoletkę, którą miałam od dawna, ale oczywiście na początku nie nosiłam jej w tym celu, co teraz. Kupiłam Senes. Niedługo się zważę i napiszę, jak mi idzie. Przepraszam, że tak krótko i jakoś mało składnie, ale jestem zmęczona i mam wszystkiego dość. :(

Bilans:
1. Jogurt: 93 kcal
2. Bułka maślana + banan: 259 kcal
3. Kawa: 30 kcal
4. Flądra: 150 kcal
5. Jogurt: 93 kcal
6. Kotlet: 78 kcal
Razem: 698 kcal
Ruch: 1,5 h basenu + ćwiczenia



Trzymajcie się!


czwartek, 3 października 2013

Nie wiem, co robić

             Od jakiegoś czasu walczę sama ze sobą, głos rozsądku kłóci się z chęcią utraty wagi... W środę znowu usłyszałam od mamy, że jestem za chuda i wyszłam z domu pełna determinacji, co do dalszego odchudzania, myślałam o tym, że nic mnie nie powstrzyma. W sklepie kupiłam sobie wafle ryżowe, czerwoną herbatę (na wielu blogach czytałam, że pomaga w spalaniu tłuszczu) i gumę do żucia. Około godziny później wracałam już z biblioteki z ogromnym mętlikiem w głowie, od paru tygodni myśli, że ważę prawidło i nie powinnam się już głodzić mieszały się z głosem... Any (?) Na jakiś czas głos rozsądku przejął dowodzenie, zastanawiałam się nad tym, czy aby nie zacząć jeść normalnie i zdrowo, jak każda nastolatka od czasu do czasu pozwalałabym sobie na słodycze, ale pilnowałabym, aby nie przejęły nade mną kontroli. Czułam, że muszę z kimś porozmawiać... W realnym życiu nie mam nikogo takiego, dlatego z prośbą o radę zwróciłam się do dziewczyny, z którą piszę od dwóch lat. Bardzo mądrze poradziła mi, że powinnam przestać, bo głodzenie się i wyrzucanie jedzenia nie jest normalne... Zgodziłam się z tym. Potem o odchudzaniu powiedziałam mamie i przyznałam, że boję się przytyć, boję się jeść... nie wspomniałam o blogu, anie i wyrzucaniu jedzenia. Nie wydawała się przerażona, powiedziała tylko że nie powinnam się bać, jestem wręcz za chuda i powinnam trochę przytyć. Myśl o przytyciu mnie przeraziła, ale powrót do normalności okazał się kuszący. Umówiłyśmy się z mamą, że nazajutrz pójdziemy na lody... Jeszcze tego dnia zjadłam za dużo...
              Dzień lodów, czyli dzień dzisiejszy, skończył się pucharkiem lodów z bitą śmietaną, czekoladą karmelową, batonikiem i kotletami sojowymi, które z panierką jajeczną na pewno był bombą kaloryczną. Wielkie obżarstwo, wielki ból brzucha, wielki dyskomfort, próba wymiotów, dwa kubki czerwonej herbaty...
              Jutro znowu wyrzucę jedzenie, pozbędę się tych kotletów, słodkich jogurtów i batonika... Ustalę sobie pięć lekkich posiłków dziennie, nie mogę się głodzić, bo to prowadzi do napadów i dziwnych skrajności... Idę jutro na basen, poćwiczę...
               Cholernie się boję, bo nie wiem czego chcę... Czy chcę jeść i żyć normalnie, czy chcę tracić na wadzę? Aktualnie przychylam się do tego drugiego. Wstyd mi bardzo, chcę mi się płakać. Najpierw doprowadzę się do jako takiej równowagi psychicznej, poczekam aż uczucie przejedzenia minie... Chciałabym nie myśleć o jedzeniu, nie być głodna przed uczuciem głodu, nie pragnąć niczego poza chudością... Boję się, bo jestem sama i nikt nie może mnie uratować...
                Co mi radzicie? Myślę o tym, żeby kupić sudafed... Co o tym myślicie?
                         

Bilans z niedzieli:
1. Kanapka z serkiem twarogowym: 102 kcal
2. Udko gotowane (230 kcal) ogórki (10 kcal) połowa ziemniaka (25 kcal): 265 kcal
3. Kisiel: 110 kcal
4. Mleko z płatkami: 150 kcal
5. Jabłko: 50 kcal
6. Mandarynka: 27 kcal
Razem: 704 kcal
Ruch: 45 min. ćwiczeń

Bilans z poniedziałku:
1. Jogurt: 110 kcal
2. Kanapka z serkiem twarogowym: 179 kcal
3. Połowa wafla ryżowego: 19 kcal
3. Gotowane udko z kurczaka + kromka chrupkiego pieczywa: 156 kcal
4. Kawa: 25 kcal
Razem: 489 kcal
Ruch: Troszkę brzuszków

Wtorek:
1. Jajko na twardo (90 kcal) + kromka chrupkiego chleba (20 kcal) = 110 kcal
2. Jabłko: 94 kcal
3. Jajecznica: 216 kcal
4. Czekoladka: 40 kcal
Razem: 460 kcal

Środa:
Dzień obżarstwa

Czwartek:
Dzień obżarstwa

Obserwatorzy